Przykładem takiego podejścia może być twórczość Konrada Maciejewicza. Wykształcony w dziedzinie malarstwa i grafiki artysta zwrócił się ku kolażowi, którego tworzywem są fotografie ze starych polskich czasopism kobiecych z lat 60., 70. i 80. Dla autora ważna zdaje się być zarówno ich naznaczona niedoskonałością technologiczną wizualność, jak i ewokowana przez nie atmosfera dziwaczności, a nawet grozy. Bardzo daleko im do wdzięcznych retro obrazków z modnego ostatnio dekupażu. Dla Maciejewicza istotne jest rozbijanie pierwotnych obrazów, aby zestawić z nich nowe. Kompozycje jego prac są bardzo gęste, nasycone. Widz dopiero po uważnym przyjrzeniu się zidentyfikuje je jako kolaże. Na pierwszy rzut oka przypominają raczej dzieła malarskie, czasem nawet – z uwagi na tonację kolorystyczną (warunkowaną przez pożółkły papier i wyblakłe kolory starych zdjęć) – drewnianą intarsję z pogranicza kiczu. Nie bez przyczyny słowa: osobny, spoza głównego nurtu narzucają się przy odbiorze prac tego artysty.
Prace Maciejewicza wywołują u widza zaciekawienie pomieszane z grozą – efekt właściwy horrorom. Stopniowo wchodzi na kolejne poziomy odbioru: od ogólnego wrażenia dekoracyjności wywieranego przez całość obrazu, po mozolne odkrywanie ukrytych w gęstwinie elementów kompozycji, metafor, narracji i treści.
Pierwsza indywidualna wystawa Konrada Maciejewicza, zorganizowana w ubiegłym roku przez Galerię Białą w Lublinie, nosiła tytuł Azyl. Artysta pokazał wybór niewielkich i średniego rozmiaru kolaży oprawionych w ramy. Niektóre z nich znalazły się także na wystawie Przemień mnie w Miejscu Projektów Zachęty. W opisie lubelskiej prezentacji pojawiały się słowa o dziwnych postaciach poszukujących bezpiecznego schronienia. Nowsze kolaże tworzą cykl tematyczny poświęcony ciemnej stronie ludzkiej seksualności.
Autor przyznaje się także do inspiracji mitologicznych, szczególnie uważnie przeglądając się wątkom związanym z Afrodytą. Dzieła zaludniają grupy postaci wchodzących ze sobą w dziwaczne, nieraz okrutne relacje. Kobiety odgrywają męskie role, pojawiają się motywy kastracyjne i przemiany płci. Wiele jest w tych obrazach fragmentów ciała, wnętrzności, jak w koszmarnym śnie czy filmie gore. Prace Maciejewicza można interpretować w kategoriach egzystencjalnych – jako metaforę przerażenia jednostki wyalienowanej ze świata, bądź też wyalienowanego ciała. Obie te interpretacje pasują do mającego swe korzenie w romantyzmie mrocznego spojrzenia na motyw przemiany w kulturze. To przemiana wynikająca z pozarozumowych mocy tkwiących w człowieku, jego obsesji i lęków, braku poczucia tożsamości.
Na wystawie w MPZ kolaże zestawione są z lightboxami – najnowszym projektem Maciejewicza. Celowo przemieszane – wchodzą ze sobą w dialog. I tym razem punktem wyjścia do powstania kompozycji były fotografie znalezione w starych czasopismach, a konkretnie reklamy sprzed czasów konsumpcji. Znów – po pierwszym poziomie odbioru w kategoriach anegdoty z dawnych czasów, czy śmiesznej nieporadności prymitywnych zabiegów marketingowych, widz zaczyna odczuwać dyskomfort, a nawet niepokój, że coś w tych kompozycjach jest nie tak, że emanuje z nich atmosfera sztuczności, martwoty. Wyjęcie fotografii z gazetowego kontekstu, ich powiększenie i podświetlenie potęgują efekt wyobcowania.
Przez niektórych twórczość Konrada Maciejewicza może być interpretowana w kategoriach surrealistycznej poetyki. Sam autor nie zgadza się z podobnym podejściem. Woli swoje prace opisywać jako rodzaj narracji; budowanie przez niszczenie.
Tak mówi o swojej wystawie: „Tytułowa przemiana ma podwójne znaczenie. Wykorzystywany przeze mnie materiał – fotografie ubrań, potraw z kącika kulinarnego nabierają żywych cech, imitują ludzkie ciało. Ciało to dotknięte jest jednak rozkładem, słabe, a pragnienie przemiany podszyte lękiem. A więc pragnienie to przynosi niepożądany skutek – ujawnia jedynie coś traumatycznego i kalekiego”.