Publikacja udostępniana jest na licencji Creative Commons Creative Commons Uznanie Autorstwa - Na Tych Samych Warunkach 3.0 Polska.
Data powstania: 02.03.2020
W eseju o Merkabach Anselma Kiefera Harold Bloom cytuje szesnastowiecznego rabina Jehudę Loewe ben Becalela z Pragi (MaHaRaLa) – tego samego, któremu legenda przypisuje stworzenie sztucznego człowieka (Golema). Uczony ten miał powiedzieć kiedyś, że wszystko, co powołano do bytu w ciągu sześciu dni stworzenia, wymaga poprawienia, a więc działania. Im energiczniej weźmiemy się do pracy, tym rychlej naprostujemy dzieło Jedynego. W tym samym tekście przytacza się słowa Lorda Byrona z Kaina o tym, że przed światem, który znamy, Bóg stworzył wiele innych, które unicestwił. Kłopot w tym, że dość trudno ustalić, ile ich było i czy wszystkie równie nieudane jak ten.
Kiedy w trakcie najsłynniejszej debaty w dziejach Europy, która odbyła się w Jerozolimie w 33 roku naszej ery, jeden z panelistów dał do zrozumienia, że królestwo jego nie jest z tego świata, można było z tego wyczytać, co myślał o tym, który niebawem miał opuścić. Przeczucie, że w wielu swych aspektach dzieło Boga Ojca jest utworem kiepsko zredagowanym i domagającym się korekty, nie jest więc świeżej daty. W następnych stuleciach wyrażali je z różną intensywnością filozofowie i myśliciele rozmaitych opcji. Dużo później pisali o tym kabaliści z Safedu, bracia Bauer, Marks i Heidegger. Wszystko to ugrzęzło na koniec w mętnych antycypacjach proroków od końca świata i w bardziej obliczalnych przewidywaniach dwudziestopierwszowiecznych klimatologów, a ostatnio również epidemiologów.
Nie jesteśmy u siebie na tym świecie – tak można by pokrótce streścić owo niedające się oddalić uczucie dyskomfortu, którego aktualność mocno daje się ludzkości we znaki, ale którego historia sięga aż antyku. Mierzyli się z nim pesymistycznie usposobieni filozofowie od Arystotelesa i Marka Aureliusza po Ludwiga Klagesa, Horkheimera i Adorna. Aż do czasu, gdy na naszych oczach zaczęli ich wyręczać specjaliści od degradacji środowiska naturalnego i profeci kolejnych szczytów klimatycznych. Głębokie, niekiedy genialne intuicje zastąpiono liczbami i nieubłaganą logiką wykresów.
Żeby zbliżyć się do uchwycenia sensu pojęcia alienacji, które przewodzi podstawowemu przesłaniu wystawy autorstwa Marii Brewińskiej, trzeba jednak sprowadzić to pojęcie do właściwych mu ram.
Patronują mu dwa pozornie przeciwstawne rozumienia.
Po pierwsze więc jest to sztywne ujęcie procesów wyobcowania – wykluczenia z obiegu natury przez postawę kulturotwórczą i cywilizację techniczną. Najlepszymi przykładami są tu Rousseau i Heidegger, przy czym pierwszy z nich upatruje przyczyny tego wykluczenia w sprzeniewierzeniu się ideałowi humanizmu, zaś temu drugiemu wydaje się, że to właśnie humanizm jest zasadą regulującą czynienie z przyrody tzw. zestawu (Gestell), kolejnego narzędzia dominacji człowieka nad światem. Nic nie oddaje lepiej tego zatroskania filozofa niż hasło „przyroda w służbie człowieka”, bo technika (której synonimem, o święta naiwności, wydawała mu się zapora na Renie) jest już w tym rozumieniu jedynie przedłużeniem, protezą ludzkiej, pełnej pychy autoafirmacji.
Drugie pojęcie alienacji (zdominowało ono nasze współczesne rozumienie procesów społecznych i cywilizacyjnych) wywodzi się z niemieckiej tradycji romantycznej i rewolucyjnej – ze szkoły jenajskiej, Hegla, Feuerbacha i Marksa. Niemieckie słowo Entfremdung (Wyobcowanie), którego zawrotna kariera trwa do dzisiaj, oddala nas trochę od łacińskiego alienatio, mającego bardzo mocne konotacje ze sfery prawa własności. W analizie filozoficznej pojawiło się głównie za sprawą Hegla, który jako jeden z pierwszych zwrócił uwagę na dialektyczny charakter budujących jedność przeciwieństw i odsłonił konstruktywny związek zaprzeczających sobie momentów myśli i rzeczywistości. Okazał on wyobcowanie jako proces z jednej strony dramatyczny, z drugiej zaś niezbędny dla konstytucji ludzkiej jaźni. Najwyższą formą tego wyobcowania jest dla niego kultura. To ona nadaje jednostce znaczenie i rzeczywistość, to w jej ramach rozkoszujemy się owocami ducha, jednocześnie „jej pierwotną naturą i substancją jest duch wyobcowania bytu naturalnego. Wyzbywanie się siebie jest zarówno jej celem, jak i jej istnieniem”. Niedaleko stąd do pesymizmu Zygmunta Freuda, który w kulturze właśnie upatrywał jednego z głównych źródeł cierpienia. Jeśli heglizm jest dzisiaj bardzo atrakcyjnym narzędziem opisu rzeczywistości, to dlatego, że wprowadził do świadomości historyczno-społecznej ideę demontażu tożsamości i ontologiczny relatywizm.
Ludwig Feuerbach i Karol Marks zwrócili uwagę na alienujący człowieka mechanizm religii i stosunków społeczno-ekonomicznych, akcentując jego poliformiczność i zasadniczą nieprzejrzystość.
Oddając Bogu część swojej istoty – powiada Feuerbach – człowiek pozbawia sam siebie możności nawiązywania równoprawnych relacji z bliźnimi. W tym sensie religia jest instytucją wymierzoną przeciw człowieczeństwu, miłości, braterstwu i siostrzeństwu (jakbyśmy dziś dodali). Człowiek jest wirtuozem wyobcowania – swe najlepsze siły poświęca dziełu tworzenia doskonałego obrazu Boga, czyniąc z niego jednak przy okazji instancję przemocy, która bierze go we władanie. Wiarę trzeba więc odbudować, unicestwiając Boga religii i ufundować ją na odniesieniu Ja-Ty (nie wykluczającego także Boga).
Marks analizuje fenomen alienacji na przykładzie zależności ekonomicznych, pokazując, w jaki sposób proletariusz oddaje część swojej istoty towarowi, który wytwarza i którego wartością nie może się cieszyć, bo nie stać go nawet na jego kupno. Pracując i zarobkując, podtrzymuje i reprodukuje jedynie własną biologiczną zdolność do kolejnego wytwarzania wciąż tego samego produktu. Wyobcowanie to wzrasta, gdy stosunki produkcji zostają poddane sankcji anonimowych instytucji politycznych i prawnych, podtrzymujących mechanizm odzierania człowieka z jego własnej istoty. Dzisiaj ten model analizy przenosi się w dziedziny już nie tak ściśle związane z produkcją, a raczej z kulturą społeczną, korporacjami, mediami społecznościowymi i dystrybucją odczłowieczającego wizerunku konsumentów ich treści.
Te dwa opisane powyżej pojęcia alienacji, ze wszystkimi ich historycznymi komplikacjami, stanowią bardzo ciekawy punkt wyjścia dla socjologów, badaczy i artystów. W tym miejscu należy postawić pytanie, na ile mechanizmy odrywające człowieka od jego „naturalnej” więzi z jego własną istotą i innymi ludźmi, z przyrodą i rzeczywistością, wartościami, które przed wiekami ustanowił, by wydobyć się ze stanu barbarzyństwa i dzikości, są pochodną rosnącej degradacji człowieczeństwa, a na ile przyrodzoną, immanentną cechą rozumu ludzkiego wpędzającego się w sytuację nieustannego kryzysu. Czy mamy do czynienia z historycznie uwarunkowaną ewolucją pędu ku samozniszczeniu, czy raczej z odwieczną potrzebą rozumu do negowania własnych korzeni, z wpisaną w jego istotę antynomiczność.
Wystawa Alienacje to rozpisany na siedem obrazów wideo zapis niebezpieczeństw, w którym na nowo odżywają znane i uwyraźnione tylko z niezwykłą mocą dylematy, wplecione w fascynujący sposób w historię wizualności. Zespalają się tu motywy wielu narracji: od politycznego skrótu, przekazu medialnego i manifestu proekologicznego, po poparte analizą socjologiczną diagnozy nieuchronnej dekadencji świata i człowieka jako gatunku. Wszystkie te momenty pojawiają się przed nami w osnowie ekspresji artystycznej, bo to artyści (co należy uznać za paradoks) stają się dziś równoprawnym partnerem uczonych i specjalistów rozmaitych dyscyplin naukowych.
Druga połowa XX stulecia to arena niesamowitej inwazji najróżniejszych form fascynacji fenomenem obcości, których ukoronowaniem była globalna mitologia Innego, zapoczątkowana poważnymi analizami Georges’a Bataille’a, Julii Kristevej i Bernharda Waldenfelsa. Nauce, która próbowała ująć ten fenomen, nadano miano ksenologii (używał go w pewnym okresie swej twórczości również Krzysztof Wodiczko dla wizualnego przedstawienia problemów wykluczania i marginalizacji mniejszości etnicznych, seksualnych i kulturowych, mocno akcentując polityczność strategii przemocy wobec Innych). Wydaje się, że jesteśmy dziś w historycznym momencie zasadniczego zwrotu. Od fascynacji Innym, która przybrała postać czegoś, co nazywam turystyką ksenologiczną, apoteozą egzotyzmu, parodią teorii, bełkotem celebrytów i skandalem teoretycznym, zamienianym w gadulstwo i medialny rozgardiasz, przeszliśmy gwałtownie na pozycje obrony przed lękami wywołanymi zjawiskami postępującej alienacji. Obcość staje się na naszych oczach zagrożeniem diagnozowanym z pozycji nadciągającego kryzysu. Towarzyszy mu zalew rozmaitych pseudoteorii wieszczących wyimaginowane ryzyko najazdu obcych cywilizacji pozaziemskich i zjawisko rozrastania się niekontrolowanych proroctw, wspieranych przez religijny obskurantyzm i produkcje science fiction, w których magia i czary biorą górę nad zdroworozsądkową oceną rzeczywistości. Czas zapaści – jednej z wielu, które pandemia tylko anonsuje – sprzyja wylęganiu się całych planktonów intelektualnych rozwielitek, w swych diagnozach i żałosnych pseudoterapiach rywalizujących już tylko ze „Strażnicą”.
Alienacje, o których kuratorka wystawy pisze w swoim wstępie, to poważny problem, którego amplituda wydaje się rozległa. Powracają upiory opisywane w pismach Rousseau i Marksa – postępujące wyobcowanie człowieka wobec natury i innych ludzi, załamywanie się więzi społecznych, wyzysk, dewaluacja kanonu praw obywatelskich i pracowniczych, chciwość kapitału, rosnące obawy o zachowanie naturalnego otoczenia. Pożar, o którym mowa w tytule ekspozycji, przywołany za sprawą cytatu z książki Jamesa Baldwina, to nie sprawa jutra. Ogień już się tli i zanim ten tekst znajdzie się na stronach katalogu do wystawy, będziemy już zapewne w momencie kolejnego przesilenia. Pytanie o koniec świata jest już nieaktualne – to było wczoraj. Future is gone.
Na obrzeżach ogarniającej nas histerii pojawiają się coraz częściej złowrogie wizje nadchodzącej ery sztucznych inteligencji, które nie będą, jak wielu myśli, bezdusznymi maszynami zaprogramowanymi przez człowieka, lecz bioneurologicznymi organizmami zdolnymi do samozasilania, samodzielnej prokreacji i tworzenia własnych wspólnot, może nawet propagujących nieznane dotąd na planecie kodeksy wartości. Pytanie, czy w tych konstelacjach człowiek będzie dla nich partnerem, częścią systemu, czy może kimś w rodzaju sympatycznego i niegroźnego, otaczanego protekcją posługacza, bony elektronicznie płodzonego potomstwa, pilota telewizyjnego lub praczki. Marionetką w domu mechanicznych lalek.
Czy czas zagłady będzie nadejściem epoki mesjańskiej? I w jakim rozumieniu tego słowa? Wyzwoleniem od przerabiającego wszystko na swą spaczoną modłę „humanizmu”, tego samego, który najpierw każe człowiekowi podbijać Ziemię , by po stuleciach, kiedy jest już za późno, wylewać łzy nad zawinionym przez samego siebie upadkiem. Czy może ostatecznym odejściem do lamusa historii tego najgorszego z bożych wynalazków, jakim jest cywilizacja ludzi?
Adrienne von Speyr, szwajcarska mistyczka, której heretycka wizja Krzyża i Piekła jest równie pociągająca co odstraszająca, doskonale opisuje współczesną scenę fenomenu alienacji. Stworzenie, wcielenie i odkupienie opisuje ona w kategoriach „kłótni w Świętej Rodzinie”. Jezus jest w jej opowieści poróżnionym z Ojcem Innym, odkupicielem przemierzającym piekło totalności ludzkiego grzechu, niezrozumianym przez swego niebieskiego rodzica prorokiem nowego świata. Świata, który mylnie przepowiedział i który z nieznanego teologom piekła Wielkiej Soboty zamienił się niespodziewanie w koszmarny korporacyjny Poniedziałek sieciowego proletariatu. Konflikt Ojca i Syna, którzy, nie zapominajmy o tym, są substancjalnym Jednym, Julia Kristeva słusznie określiła jako kluczowy dla kultury Zachodu paradygmat wyobcowania. Problemem ludzkiej alienacji jest fakt, że człowiek nie dziedziczy jej po bogach, lecz stwarza ją sam sobie jako własne piekło. Kultura, cywilizacja, industrializm są tylko epifaniami podstawowego rozdarcia, poczucia złudy tożsamości, który popycha rozum do ekspansji, samowładztwa i do samozagłady.
Wystawa Alienacje to, jak powiedzieliśmy, siedem ruchomych obrazów, siedem pieczęci apokaliptycznej wizji nadchodzącego świata. Im szybciej odpieczętujemy zalakowaną kopertę z zawartym w niej złowieszczym awizo, tym lepiej. Unikanie odbioru listów poleconych weszło nam już jednak mocno w krew. Populiści, których jedynym marzeniem są ściema i bagatelizowanie zagrożeń na użytek motłochu, przekonują nas o egzaltacji ekologów i przesadzie czarnowidzów. Świat stanął jednak na krawędzi – czy to się podoba politykom, czy nie.
Trzy najważniejsze, moim zdaniem, i kluczowe dla odbioru całości prace na wystawie to Morze szaleństwa Johna Akomfraha, Grosse Fatigue autorstwa Camille Henrot i – wieńczące cykl instalacji – Zamorskie zaloty Clémenta Cogitore’a.
Morze szaleństwa to monumentalny tryptyk rozpięty na osi problematyki postkolonializmu, ekologii i kryzysu migracyjnego. Bardzo ciekawe jest w nim połączenie wizualnych deskrypcji zjawiska współczesnych alienacji z odziedziczoną po romantyzmie (oczywiście niemieckim) estetyką przedstawiania. Jest to szczególnie ważne ze względu na fakt, że to właśnie na przełomie XVIII i XIX stulecia zarysowały się główne linie kierunkowe pierwszej, fundamentalnej dla przyszłości europejskiej myśli, krytycznej analizy fenomenu wyobcowania. Żywioł wody (zaczyna nam jej dramatycznie brakować na planecie), tak fascynująco oddany na tych olśniewających filmach, kojarzy mi się natychmiast z płomiennym wezwaniem Johanna Gottfrieda Herdera (pioniera niemieckiej rewolty romantycznej), przekształconym sto lat później przez Nietzschego w manifest nowej (radosnej) wiedzy: „Na okręty, filozofowie!”. Flotylle statków, symbole kolonialnych podbojów i transportu taniej niewolniczej siły roboczej, stają się odtąd wehikułem poznawania innych kultur, narzędziem poszerzania świadomości, odrzucenia dziedzictwa ekspansji i przemocy. To Herder, Goethe, Humboldt i bracia Schlegel złożyli światu dar ze swych podróży, pozwolili mu poznać i zrozumieć wschodnie rytuały i nieznane przedtem języki (zwłaszcza chiński i sanskryt) oraz zespolić to wszystko z tradycją zachodnioeuropejskiego witalizmu. I odnowić wczesnośredniowieczny paradygmat kultury jako sztuki translacji.
Gorzką ironią i niezamierzoną (choć nieuchronną, jak się zdaje) konsekwencją tych fascynacji oceanem, staje się dzisiaj tragedia tonących w jego odmętach tysięcy uciekających przed nędzą i śmiertelnym zagrożeniem imigrantów, zachłanność dewastujących równowagę ekologiczną połowów, niszczenie morskich gatunków, niepowstrzymana eksploatacja zasobów naturalnych na użytek globalnej produkcji dóbr konsumpcyjnych. To zatrważający obraz zrywania naturalnych więzi, odstraszający wizualny esej o niegodziwości i ślepocie decydentów rynku – przerażające USG cywilizacyjnej zaćmy i krótkowzroczności. I pouczająca lekcja o tym, jak oddajemy siebie samych w niewolę bożyszczom kapitału.
Grosse Fatigue przenosi nas w nieco inny wymiar, skorelowany jednak wciąż z polem alienacji. To intrygujący obraz wielomówności encyklopedii internetowych, bełkotu komputerowych zakładek, mieszaniny mitologii, wiedzy i pseudonauki o początkach naszego świata, w którym gubi się nasz rozsądek i zdolność rozróżniania. Ten cudowny film, złożony z następujących po sobie migawkowych skrótów wizualnych i informacji, wprowadza percepcję widza w stan chronicznego niedowładu, a jego impulsywny, histeryczny rytm doskonale oddaje atmosferę chaosu myślowego ogarniającego powoli nasz umysł. Zdradziecką pułapką świata kolorowych obrazków, na których wiedza miesza się z banialuką Wikipedii i przypadkowych linków, jest ich ułudna wielobarwność, sycąca nasze infantylne pragnienie doświadczania natychmiastowych satysfakcji. Żyjemy w świecie na opak, w którym na krótki czas czujemy się komfortowo, lecz na dłuższą metę nuży nas on i napełnia melancholią.
I wreszcie spinające całość Zamorskie zaloty. Nie bez powodu kuratorka wystawy wybrała je jako kodę. To jedyny optymistyczny przekaz w zasmucającej sekwencji obrazów. Utkany na kanwie neokolonialnych reminiscencji, odwołujący się do historycznych zaszłości, wykorzystujący motyw słynnego baletu-opery Jeana-Philippe’a Rameau (tego samego, którego kuzynek stał się emblematem strojnej we frazesy karykatury rozumu z dialogu Diderota), jest apoteozą tańca jako rewolty i wyzwolenia. To również pochwała tolerancji międzyrasowej, energii płynącej z rytmu i witalności ludzi przezwyciężających bariery kulturowe. Jeśli Nietzsche miał rację, mówiąc, że najważniejsze prawdy o świecie, których tak rozpaczliwie szukamy, to prawdy „stworzone dla naszych stóp, prawdy, które można wytańczyć”, to może ten film właśnie nas o tym przekonuje? Dzisiaj, nie będę udawał, że to przewidziałem, ten taniec coś nam przypomina – z ulic Minneapolis, Waszyngtonu i Nowego Jorku.
I „Czarne Przesłanie” całej wystawy – zapowiedziało więcej niż wszystkie sympozja i panele razem wzięte, unieważniając chaos spóźnionych diagnoz i zamęt oferowanych ad hoc rozwiązań.
Czym jest alienacja? Odchodzeniem od siebie, zrywaniem tkanki świata, z którym nie potrafimy już dialogować, odzieraniem go z resztek przypominających nam o naszym wspólnym pochodzeniu? Tym wszystkim, bez wątpienia, ale nade wszystko również tym czymś, czego jeszcze nie znamy. Ta zabawa dopiero się zaczyna, a dalszego ciągu nikt nie jest w stanie przewidzieć.
Nasz ból za odchodzącą, zrośniętą z nami kiedyś naturą, to ból fantomowy. Boli nas w miejscu, gdzie od dawna nas już nie ma.
Pamiętam, jak oprowadzałem Andrzeja Ledera po wystawie Marii Brewińskiej w Zachęcie latem zeszłego roku. Oglądaliśmy, rozmawialiśmy trochę, przepychając się w półmroku przez tłum odwiedzających. W pewnym momencie Andrzej zapytał mnie: „Wyczuwam klimat i język. To jednak coś, co lepiej zrozumie pokolenie mojej córki. Bo to ono będzie musiało żyć w tym świecie. Ale o czym właściwie jest ta wystawa”? Zamyśliłem się i odpowiedziałem: „Nie wiem, może o tym, że coś chyba spieprzyliśmy.”
Andrzej Wajs
-
13.07 – 29.09.2019Alienacje albo następnym razem pożar
Wystawa składa się z siedmiu filmów wybitnych i uznanych artystów; niektóre prezentowane są po raz pierwszy. Ukazują na różne sposoby kondycję ludzi, ziemi, to, co tracimy i czego pragniemy, skutki różnych odmian alienacji, jakich dzisiaj doświadczamy globalnie. Uświadamiają nam przyczyny wyalienowania, mechanizmy destrukcyjnych ludzkich zachowań, przywołując historyczne i współczesne zdarzenia mające wpływ na stan dzisiejszego świata.
Zachęta – Narodowa Galeria SztukiZachęta
- foldery / tekstyAnnual report 2015
- foldery / tekstyZrób to sam z ZachetąMateriały edukacyjne do wystawy Historie ucha
- foldery / tekstyCzy artyście wszystko wolno?Konspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum
- foldery / tekstyJęzykowy obraz świata w sztuce współczesnej_1Konspekt lekcji j. polskiego dla liceum
- foldery / tekstyJęzykowy obraz świata w sztuce współczesnej_2Konspekt lekcji j. polskiego dla liceum
- foldery / tekstyCo jest podstawową regułą świataKonspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum
- foldery / tekstyKim jesteśmy my - my samiKonspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum
- foldery / tekstyPopkultura w sztuce wysokiej_1Konspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum
- foldery / tekstyPopkultura w sztuce wysokiej_2Konspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum
- foldery / tekstySztuka interpretacjiKonspekt lekcji j. polskiego i WOK dla liceum